poniedziałek, 5 listopada 2007

06/11/2007 Lhasa



Zdecydowanie najfajniejsze miasto, w jakim byliśmy podczas tej podróży (jak do tej pory :) Jest tak prawdziwe - przez wszystkich Tybetańczyków chodzących po ulicach i modlących się - że łazimy całymi dniami i się na nich "gapimy". A oni na nas. Niektórzy nas pozdrawiają, inni przytulają, jakaś babcia pokazała Piotrkowi język (długi prawie do pasa!). Moglibyśmy tak przez miesiąc...
P.S. Jak. Taki tybetański rodzaj krowy o wszelkim zastosowaniu. Masło jaka służy do palenia świec w świątyniach (tzw. lampek maślanych o mdlącym zapachu). Sprzedają je w sklepach posiadających w asortymencie tylko to masło. Oprócz tego dodane do herbaty - tworzy najpopularniejszy tutejszy napój, (słony i tłusty i wbrew pozorom nie ohydny!). Poza tym, w sklepach mięsnych da się kupić tylko jaka; w restauracjach tybetańskich, jako potrawę mięsną, da się zjeść tylko jaka; na pastwiskach pasą się jaki... Jak rządzi! A ja tęsknię za kurą jakąś... Aha! Ubrania z futra jaka, grzebienie z rogu jaka, biżuteria tylko i wyłącznie z: "yak bone! cheep! cheep!" :)







Brak komentarzy: