poniedziałek, 22 października 2007

22/10/2007 Pekin



Odwiedzamy wszystkie punkty, które każdy turysta powinien "zaliczyć" będąc tutaj, czyli Zakazane Miasto, Świątynię Nieba, itd. Stajemy na punkcie uznawanym przez Chińczyków za "absolutny środek Świata", łazimy po największym placu Świata i przeciskamy się przez tłumy najliczniejszej narodowości Świata. A gdy nam się nudzą te naj... naj... to zapuszczamy się zaledwie 100 metrów dalej i szczeny nam opadają jak minimalistycznie potrafią żyć Chińczycy. Fryzjerka farbowanie włosów robi przed salonem na chodniku, bo w nim jest za ciasno. Jakiś facet ma "mieszkanie" w metrze sześciennym złożonym z dykt - ma nawet drzwi wejściowe. Pranie wisi na sznurku rozwieszonym od latarni do latarni na ulicy. Świetnie to wszystko wygląda.
P.S. Przekraczanie ulicy. Jestem w tym lepsza od Piotrka, ale obydwoje jesteśmy daleko za Chińczykami. Światło zielone i czerwone jest tu czysto symboliczne i nie ma znaczenia praktycznego w ogóle! Teoretycznie obowiązuje ruch prawostronny, ale nie zawsze. Jedyną zasadą, która funkcjonuje jest: większy ma pierwszeństwo, czyli ciężarówki i autobusy w ogóle nie hamują; osobowe czasem, ale rzadko; rowery najczęściej; a ludzie przenikają jak chcą pomiędzy tymi wszystkimi pojazdami. Wygląda to dokładnie, jak ta stara gra komputerowa, gdzie żabką trzeba przekroczyć ulicę (tyle, że żabek jest kilkaset tysięcy :). Naszym chytrym sposobem jest ustawienie się bliziutko jakichś Chińczyków i stanie się ich "cieniem", podczas przekraczania. W razie czego mamy nadzieję, że coś "palnie" najpierw w nich i siła uderzenia w nas będzie mniejsza :)

sobota, 20 października 2007

20/10/2007 Wielki Mur Chiński



Po trzygodzinnym spacerze możemy stwierdzić, że mur jest niewątpliwie wielki i niewątpliwie chiński. Robi wrażenie! Ale jeszcze większe góry dookoła. W pewnym momencie zastanawialiśmy się, czy dobrze zrobiliśmy, wybierając nieodrestaurowaną jego cześć do zobaczenia. Jak przejeżdżaliśmy obok tej odnowionej, gdzie był Chińczyk na Chińczyku - odetchnęliśmy z ulgą. Nawet gdyby wszystkich Rzeszowian wsadzić w samolot i wysadzić w Pekinie - nie dałoby się zauważyć białych na ulicy :)

piątek, 19 października 2007

19/10/2007 Beijing (Pekin)


Ogarnął nas totalny szał zakupów. Ale jeśli karty do gry z gołymi Chinkami można kupić za 0,72zł, a słynną czerwoną książeczkę z myślami Mao Tse-tunga za 3,60zł - to czemu nie? Oprócz rzeczy materialnych jesteśmy w szale jedzenia - nie możemy uwierzyć, że w ciągu kilku minut da się "wyczesać" takie pyszności. Cały czas czegoś próbujemy - zwłaszcza "dziwactw" w Polsce niedostępnych typu grillowany szaszłyk kałamarnic. Nie porywamy sie jeszcze na smażone wróble, skorpiony, czy larwy jedwabnika, ale za kilka dni, kto wie? :) Pekin jest świetny przede wszystkim do "poplątania" się po tzw. hutongach, czyli starych dzielnicach, gdzie toczy się prawdziwe życie. Turystyczne miejsca typu Plac Tiananmen z trupem Mao na środku (w mauzoleum oczywiście) też robi wrażenie, ale już nie takie... A propos tego prawdziwego życia - tak biednych , a zarazem szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi nigdy jeszcze nie spotkaliśmy.

środa, 17 października 2007

CHINY - wrażenia dnia pierwszego

A oto kilka rzeczy, których nie spodziewaliśmy się w Chinach:
- rozgryzamy sobie sajgonkę spodziewając się ...czegoś chińskiego, a tam parówka! po prostu parówka :) może to taka chińska wersja hot-doga;
- kafejka internetowa w hotelu, w którym dziś nocujemy: plucie i smarkanie na ziemię jest tu prawie tak częste jak klepanie w klawiaturę, jeśli nie słychać odgłosów tych typowo chińskich czynności, to znaczy że są zajęci paleniem papierosów i kiepowaniem ich na posadzce - podłoga wygląda gorzej niż na peronie, a na stoliku przy obsłudze stoi wrzątek i można zakupić zupki chińskie :)
- plucie jest tu w ogóle wszędzie bardzo powszechne, nie jest to jednak zwykle plucie - wymaga bowiem, aby je poprzedzić głośnym i mocnym charknięciem; jak słyszymy coś takiego, to mamy wrażenie, że zaraz któremuś z nas coś "siądzie" na spodniach albo butach, ale myślimy, że jeszcze 2 dni i będziemy w tym tak dobrzy jak tutejsi;
- jak sie poszuka to 0,6l piwa kosztuje około złotówki;
- na półce obok piwa, w cenie piwa (tj. 5 yuanów - około 2zł... tak dobrze przeliczamy - dwa złote) stoi sobie 42% napój 0,5l, tzn. nie napój tylko mocna wódka smakowa, właściwie bardzo dobrze smakowa :) Obawiamy się, że mamy za małe plecaki...

17/10/2007 Harbin (CHINY)


Pierwszy dzień samodzielnego turysty w Chinach porównać można do pierwszego dnia samodzielnego turysty w dżungli. Zagrożenie czyha z każdej strony: każde przekraczanie ulicy - to ryzyko utraty życia; każde zjedzenie czegoś - to ryzyko utraty zdrowia; a każda próba kupienia czegoś - to ryzyko choroby nerwowej. Mimo to świetnie się bawimy. Udało nam się już wymienić pieniądze, znaleźć hotel, kupić bilety na pociąg do Pekinu, zjeść pałeczkami miednicę zupy (miednicę, nie miskę :) i nawet stoczyć kłótnię na ulicy, przy kilkunastu gapiach, (wszystko poszło o kilka głupich kasztanów wodnych, ale opłacało się kłócić, bo są całkiem niezłe :). Najtrudniej chyba przywyknąć nam do tego, że wzbudzamy powszechne zainteresowanie. Jeden facet robił nam zdjęcie komórką, a inny wywalił się na schodach, bo sie w nas zagapił. Chiny są super :)


15-17/10/2007 Wladywostok - Harbin



Kolej transsyberyjska nawet nie umywa się do przejazdu pociągiem na trasie Władywostok (Rosja) - Harbin (Chiny). Wszystkim polecamy - tego koniecznie należy spróbować! Mamy nawet teorię, że nie można przeżyć większej przygody w całej Azji. To nic, że pociąg, (albo może tylko nasz wagon), więcej czasu stoi niż jedzie. To nic, że granica rosyjsko-chińska jest godzinę drogi, (pociągiem jadącym), od granicy ...chińsko-rosyjskiej. Jest rewelacyjnie! Zwłaszcza jak się nie ma już rubli, bo się sprzedało resztę w Rosji. Czysta przyjemność - tylko niech nas ktoś stąd zabierze!!! Jak najszybciej!
P.S. Przynajmniej są super widoki! (jak jedziemy oczywiście... :)
P.S. 2. Nie mogę uwierzyć, ale pociąg, który większość czasu stał - ma kilkugodzinne opóźnienie!

15/10/2007 Ussurijsk



Hm!... Znowu utknęliśmy w pociągu na kilkadziesiąt godzin. No i dowiedzieliśmy się dlaczego nasz wagon był na końcu pociągu. Zmyślna rosyjska komunikacja kolejowa wywiozła nas do jakiegoś Ussurijska, gdzie wagon odczepili i postawili "na poboczu" dworca na całą noc. A my w nim. To też tłumaczy, dlaczego w tym wagonie oprócz nas - jest tylko pani wagonowa i dwójka Anglików (też oczywiście zdziwionych :). Rano nas doczepią do jakiegoś innego pociągu i jedziemy dalej. Tym sposobem około 700km będziemy przemierzać prawie 2 doby :) Zawrotna prędkość!
P.S. Nawet nie ma z kim poimprezować, bo wszyscy Rosjanie dosiadają się jutro, po dotarciu tu autobusem.

poniedziałek, 15 października 2007

15/10/2007 Władywostok



We Władywostoku szczęście sprzyja Dorocie i Piotrkowi :) Wyszliśmy z dworca, po opuszczeniu "transsiberian-train" w stronę miasta, zastanawiając się gdzie znaleźć internet, żeby sprawdzić, czy ktoś z CouchSurfing nam odpisał. Idziemy i nagle słyszę, że Piotrek coś mówi. Odwracam się i czuję, że ktoś mnie mocno przytula i mówi: "Hi, Dorota!". Natasza - nie mogła się z nami skontaktować i zaspała, żeby nas zgarnąć z kolei, więc postanowiła, że jakoś nas znajdzie w prawie milionowym mieście. Patrzy a tu para z plecakami, którą zna ze zdjęcia :) Jak już nas i siebie zaskoczyła, tym że się spotkaliśmy, to doznała kolejnego szoku, że udało nam się samym kupić bilety na pociąg do Chin - nie znając rosyjskiego. Nikt z jej poprzednich gości wcześniej tego nie dokonał :) Jak już wyszła z oszołomienia, to zostawiliśmy u niej plecaki i cały dzień, (niestety mieliśmy tylko jeden), z różnymi jej znajomymi, odwiedzaliśmy najlepsze miejsca widokowe i kulinarne, położonego na górkach Władywostoku. Jest świetny i zupełnie "nierosyjski". Port nad Pacyfikiem, do którego fajnie byłoby kiedyś wrócić na dłużej!
P.S. Jedni ze znajomych Nataszy właśnie wrócili z Chin i udzielali nam wieczorem rad: "Jeśli chcecie kupić na pamiątkę żołnierzy z Terakotowej Armii, to będą wam ich próbowali sprzedać za 100 yuanów. Nie dajcie im więcej niż 5. My zapłaciliśmy 10 i przepłaciliśmy."
P.S. 2. Przychodzimy dziś na dworzec, zlokalizowaliśmy nasz pociąg do Harbina (Chiny) i idziemy szukać naszego miejsca. Patrzymy jest wagon 20-ty, a kolejny 22-gi. A nasze miejscówki powinny być w 21-szym :) Oczywiście nikt nie mówi po angielsku, więc biegając od kasy do informacji i gestykulując, dowiedzieliśmy się od jakiejś pani w okienku, która dowiedziała się od jakiegoś pana (telefonicznie), żeby spróbować na końcu pociągu... No jest! Rosyjska pomysłowość...

sobota, 6 października 2007

07-14/10/2007 Moskwa - Władywostok



Kolej Transsyberyjska z Moskwy do Władywostoku pokonuje 9288,2 km - to najdłuższa na Świecie trasa kolejowa. Pociąg mija po drodze 87 miast, przecina 16 dużych rzek i przejeżdża przez 8 stref czasowych. Biegun zimna (odcinek Mogocza-Skoworodkino) to teren wiecznej zmarzliny, gdzie zimą temperatury osiągają -63C. Na szczęście jeszcze mamy jesień :) No to wsiadamy!
NOC PIERWSZA: Godzina 21:25 - odjazd. Tak przyjemnie kołysało, że zasnęłam i nic nie pamiętam...
DZIEŃ PIERWSZY: Domowa atmosferka: panie chodzą w podomeczkach, panowie grają w karty popijając piwko. Starsze pokolenie błyszczy złotymi ząbkami, za każdym razem, gdy się uśmiecha :) Wyraźne podniecenie wzbudzają postoje, gdzie tuż za drzwiami przedziału ustawia się pełno ludzi, oferując wędzone ryby, zimne piwko, wódeczkę i inne kuszące towary. Pani wagonowa drzwi otwiera ...i szał zakupów! A potem papierosek ...i jedziemy dalej.
DZIEŃ DRUGI: RANO: Od 7:00 rano próbują nas obudzić lecącym z głośników rosyjskim disco i jakimś panem mówiącym: "uwaga pasazere", ale jest po 8:00 i my się nie dajemy! Nasze dwie panie "z dołu", (bo zajmujemy dwa górne łóżka w 4-osobowym przedziale), też ostro śpią!
PRZED POŁUDNIEM: Próba higieny... Stoję w łazience, próbując wczuć się w rytm kołysania pociągu. Prawo, lewo, prawo, lewo, lewo, prawo, lewo... Mam! ...szczoteczkę do zębów i pastę w policzku :)
PO POŁUDNIU: Podczas postoju Piotrek poczynił obserwacje i stwierdził, że wagon 9-ty ma zgrabniejszą panią wagonową. Niestety jest przywiązany do wagonu 13-go i miejsca 14-go. No i ma żonę :)
WIECZÓR: "Pirochy z kapustą" i "Sibirskaja korona" ("сибирская корона") na kolację. O zachodzie słońca nad Syberią... Pierwsza nasza kolacja w Azji... Pyszna!
DZIEŃ TRZECI: Pani wagonowa. Panie wagonowe w naszym przedziale mamy dwie i co tu dużo mówić - odwalają kawał dobrej roboty. Co postój ubrane w swoje granatowe mundurki, stoją u wrót wagonu i wpuszczają oraz wypuszczają pasażerów. Tuż, albo wcale nie tak tuż - w każdym razie przed i po postojach biegają pozamykać kibelki, żeby czasem ktoś nie zostawił niespodzianki wątpliwego zapachu na dworcu. W wolnych od postojów momentach wskakują w dresik (z paskami obowiązkowo) i fartuszek i popitalają z odkurzaczem po korytarzu i przedziałach. Jak już poodkurzają to wykorzystując brak pasażerów, (każdy chowa się na łóżko przed rosyjskim odkurzaczem w rękach pani wagonowej), to prostują lub przewracają odwrotnie jakąś taką "nakładkę" na dywan. Potem polerowanko szyb w oknach, wycieranie kurzy no i syzyfowa praca - umycie kibli. Spędza pani wagonowa w tym kiblu jakieś 15 minut, wychodzi ledwo żywa, a ten dalej wygląda dokładnie tak samo odrażająco! Potem przejdzie się z kawą, herbatą, ciasteczkiem, a do tego gazetkę do poczytania. Aha! W między czasie jeszcze śmieci się pozbędzie... Wszystko z uśmiechem od ucha do ucha (na szczęście nasze panie złotych zębów nie mają). Zostawiając już w spokoju panie wagonowe, to obudziliśmy się dzisiaj, a tu ...śnieżna zima!
NOC CZWARTA: Najgrubszy pan w przedziale, (zawsze musi być ktoś najgrubszy, nie żebym kogoś obrażała...), wypił chyba o flaszkę za dużo, stanął koło mnie i wyszeptał do ucha: "dziewuszka krasiwa". Z tego powodu nie mogę spać :) Jak już "nici" ze spania, to wymyśliłam, że umyję włosy... Nie był to zbyt mądry pomysł, (zamroziłam sobie mózg tą lodowatą wodą), ale w połowie nie było już odwrotu. Lataliśmy z Piotrkiem po kiblu to w tą, to w tamtą - w rytm jazdy. Ja próbowałam myć włosy, on mi je spłukiwać i utrzymywać równowagę. Normalnie nowa kategoria sportu ekstremalnego.
DZIEŃ CZWARTY: Rano miało być jezioro Bajkał za oknem, (najgłębsze jezioro Świata), a Piotrek miał mnie na nie obudzić. "Dorota! Wstawaj! Bajkał!" Otwieram oczy, patrzę: drzewa... Hm. Zasnęłam spowrotem... "Dorota! Bajkał!" Otwieram oczy: znowu nie ma. Co za dziwne ukształtowanie terenu. W jednej sekundzie jest, w drugiej nie ma. Za trzecim razem sie udało: widok świetny! Natchnęło mnie, że czas na generalne mycie. Z tym postanowieniem poszłam popatrzeć za okno z drugiej strony. Patrzę sobie, patrzę... Myślę sobie, myślę... Co ma wisieć nie utonie, a jutro też jest dzień (w pociągu)! Chyba za karę mojego nieszczególnego dbania o higienę, na postoju, na którym zaplanowaliśmy zakupić jedzienie - nie było nikogo. No cóż, czerstwy chleb i herbata z wódką też są pożywne :)
DZIEŃ PIĄTY: "Daleko jeszcze?" - "Nie, ...jakieś 2,5 tysiąca kilometrów."
DZIEŃ SZÓSTY - OSTANI: Nażarliśmy się winogron i mam straszny katar, a Piotrek straszną sraczkę. (I w tym miejscu kazał zaznaczyć, że biegunka w pociągu nie jest dla osob o słabych nerwach i kiepskim zmyśle równowagi). No i mamy 4 łóżka do wyboru, bo się nasze "współprzedziałowe" panie wyprowadziły. Cisza w wagonie. Czuć koniec...
NOC SIÓDMA - OSTATNIA: Godzina 1:03 - przyjazd. Po ponad 6 dobach (dokładnie 147 godzinach i 38 minutach) wysiadamy. Przestawiamy zegarki o 7 godzin i mamy piękny poranek!



piątek, 5 października 2007

05/10/2007 Moskwa


Moskwa - może nie od tego powinniśmy rozpoczynać nasze wrażenia, ale, ale ...byliśmy w największym McDonald's-ie na Świecie! Na cheesburgerze oczywiście :) Niestety nie był największy na Świecie... Ale to nic, bo do najedzenia się służą tutejsze "ЕЛКИ-ПАЛКИ" ("Jolki-palki") - restauracje z rosyjskim jedzeniem i piciem, gdzie płaci się za otrzymanie talerza, a potem z wozu (tak - z wozu!) pełnego dosłownie wszystkiego - ładuje ile się tylko na ten talerz zmieści. Zostaje tylko to zjeść...
Odwracając na chwilę uwagę od gastronomi, dwa słowa o innych wrażeniach: mieszkamy w samiutkim centrum i "szlajamy" się to w tą to w tamtą :) W międzyczasie wozimy się metrem. Wszystko (zwłaszcza architektura wszystkich miejsc) jest po prostu "wyczesana w kosmos", imponująca! Ceny też są imponujące: ogromne jak kiedyś imperium! 7-go wsiadamy w kolej transsyberyjską do Władywostoku, z której (na stałe) wysiądziemy 14-go...
Wracając do wątku gastronomicznego: zakochałam się w tradycyjnym rosyjskim napoju zwanym mors (szkoda tylko, że bezalkoholowy).



poniedziałek, 1 października 2007

01/10/2007 ЛьВіВ (Lwów)



мы жить ропвні явао і ілвщ іжлзі яіжолп яісжщл іаіа яащжівп івяалі валп івалвп лімл... Ale fajna ta klawiatura!
Po naprawdę dziurawej drodze, w naprawdę zapchanym busie - dotarliśmy do Lwowa. Swojsko tu :) Traktory z wozami "mkną" po centrum miasta, usta dziewczyn lśnią czerwoną szminką, babuszki sprzedają swoje plony, a kierowcy Wołg mają gdzieś pozostałych uczestników ruchu... Oprócz tego, że swojsko - jest przyjemnie tanio. Za obiad z piwem, winem i wódką zapłaciliśmy jakieś 14 zł. Dla dwojga oczywiście. Dało nam to do myślenia, czy nie olać Rosji, Chin i Indii i nie zostać tu na dłużej :) Wieczorem, gdy Natalia i Aleksander, (którzy załatwili nam bilety do Moskwy), zabrali nas do przybrowarnej pijalni piwa (ЛЬВIВСЬКЕ) na jedno małe - utwierdziliśmy się w tym postanowieniu! Po dwóch litrowych kuflach i talerzach suszonej koniny (бАСТУРМА) i suszonych kalmarów, obgadywaliśmy już jakby tu opchnąć bilety i wizy :)
P.S. Co chwilę coś nas szokuje! Po raz pierwszy szczeny nam opadły jak przy zakupie dwóch piw pani ich ceny dodawała na ...liczydle! Odziana w fartuch i czepek oczywiście! W tym samym sklepie, tuż obok lady przy stoliku dwóch gości rozlało sobie na pół piersiówkę wódki, przepili oranżadą i ...wrócili do pracy :)