sobota, 6 października 2007

07-14/10/2007 Moskwa - Władywostok



Kolej Transsyberyjska z Moskwy do Władywostoku pokonuje 9288,2 km - to najdłuższa na Świecie trasa kolejowa. Pociąg mija po drodze 87 miast, przecina 16 dużych rzek i przejeżdża przez 8 stref czasowych. Biegun zimna (odcinek Mogocza-Skoworodkino) to teren wiecznej zmarzliny, gdzie zimą temperatury osiągają -63C. Na szczęście jeszcze mamy jesień :) No to wsiadamy!
NOC PIERWSZA: Godzina 21:25 - odjazd. Tak przyjemnie kołysało, że zasnęłam i nic nie pamiętam...
DZIEŃ PIERWSZY: Domowa atmosferka: panie chodzą w podomeczkach, panowie grają w karty popijając piwko. Starsze pokolenie błyszczy złotymi ząbkami, za każdym razem, gdy się uśmiecha :) Wyraźne podniecenie wzbudzają postoje, gdzie tuż za drzwiami przedziału ustawia się pełno ludzi, oferując wędzone ryby, zimne piwko, wódeczkę i inne kuszące towary. Pani wagonowa drzwi otwiera ...i szał zakupów! A potem papierosek ...i jedziemy dalej.
DZIEŃ DRUGI: RANO: Od 7:00 rano próbują nas obudzić lecącym z głośników rosyjskim disco i jakimś panem mówiącym: "uwaga pasazere", ale jest po 8:00 i my się nie dajemy! Nasze dwie panie "z dołu", (bo zajmujemy dwa górne łóżka w 4-osobowym przedziale), też ostro śpią!
PRZED POŁUDNIEM: Próba higieny... Stoję w łazience, próbując wczuć się w rytm kołysania pociągu. Prawo, lewo, prawo, lewo, lewo, prawo, lewo... Mam! ...szczoteczkę do zębów i pastę w policzku :)
PO POŁUDNIU: Podczas postoju Piotrek poczynił obserwacje i stwierdził, że wagon 9-ty ma zgrabniejszą panią wagonową. Niestety jest przywiązany do wagonu 13-go i miejsca 14-go. No i ma żonę :)
WIECZÓR: "Pirochy z kapustą" i "Sibirskaja korona" ("сибирская корона") na kolację. O zachodzie słońca nad Syberią... Pierwsza nasza kolacja w Azji... Pyszna!
DZIEŃ TRZECI: Pani wagonowa. Panie wagonowe w naszym przedziale mamy dwie i co tu dużo mówić - odwalają kawał dobrej roboty. Co postój ubrane w swoje granatowe mundurki, stoją u wrót wagonu i wpuszczają oraz wypuszczają pasażerów. Tuż, albo wcale nie tak tuż - w każdym razie przed i po postojach biegają pozamykać kibelki, żeby czasem ktoś nie zostawił niespodzianki wątpliwego zapachu na dworcu. W wolnych od postojów momentach wskakują w dresik (z paskami obowiązkowo) i fartuszek i popitalają z odkurzaczem po korytarzu i przedziałach. Jak już poodkurzają to wykorzystując brak pasażerów, (każdy chowa się na łóżko przed rosyjskim odkurzaczem w rękach pani wagonowej), to prostują lub przewracają odwrotnie jakąś taką "nakładkę" na dywan. Potem polerowanko szyb w oknach, wycieranie kurzy no i syzyfowa praca - umycie kibli. Spędza pani wagonowa w tym kiblu jakieś 15 minut, wychodzi ledwo żywa, a ten dalej wygląda dokładnie tak samo odrażająco! Potem przejdzie się z kawą, herbatą, ciasteczkiem, a do tego gazetkę do poczytania. Aha! W między czasie jeszcze śmieci się pozbędzie... Wszystko z uśmiechem od ucha do ucha (na szczęście nasze panie złotych zębów nie mają). Zostawiając już w spokoju panie wagonowe, to obudziliśmy się dzisiaj, a tu ...śnieżna zima!
NOC CZWARTA: Najgrubszy pan w przedziale, (zawsze musi być ktoś najgrubszy, nie żebym kogoś obrażała...), wypił chyba o flaszkę za dużo, stanął koło mnie i wyszeptał do ucha: "dziewuszka krasiwa". Z tego powodu nie mogę spać :) Jak już "nici" ze spania, to wymyśliłam, że umyję włosy... Nie był to zbyt mądry pomysł, (zamroziłam sobie mózg tą lodowatą wodą), ale w połowie nie było już odwrotu. Lataliśmy z Piotrkiem po kiblu to w tą, to w tamtą - w rytm jazdy. Ja próbowałam myć włosy, on mi je spłukiwać i utrzymywać równowagę. Normalnie nowa kategoria sportu ekstremalnego.
DZIEŃ CZWARTY: Rano miało być jezioro Bajkał za oknem, (najgłębsze jezioro Świata), a Piotrek miał mnie na nie obudzić. "Dorota! Wstawaj! Bajkał!" Otwieram oczy, patrzę: drzewa... Hm. Zasnęłam spowrotem... "Dorota! Bajkał!" Otwieram oczy: znowu nie ma. Co za dziwne ukształtowanie terenu. W jednej sekundzie jest, w drugiej nie ma. Za trzecim razem sie udało: widok świetny! Natchnęło mnie, że czas na generalne mycie. Z tym postanowieniem poszłam popatrzeć za okno z drugiej strony. Patrzę sobie, patrzę... Myślę sobie, myślę... Co ma wisieć nie utonie, a jutro też jest dzień (w pociągu)! Chyba za karę mojego nieszczególnego dbania o higienę, na postoju, na którym zaplanowaliśmy zakupić jedzienie - nie było nikogo. No cóż, czerstwy chleb i herbata z wódką też są pożywne :)
DZIEŃ PIĄTY: "Daleko jeszcze?" - "Nie, ...jakieś 2,5 tysiąca kilometrów."
DZIEŃ SZÓSTY - OSTANI: Nażarliśmy się winogron i mam straszny katar, a Piotrek straszną sraczkę. (I w tym miejscu kazał zaznaczyć, że biegunka w pociągu nie jest dla osob o słabych nerwach i kiepskim zmyśle równowagi). No i mamy 4 łóżka do wyboru, bo się nasze "współprzedziałowe" panie wyprowadziły. Cisza w wagonie. Czuć koniec...
NOC SIÓDMA - OSTATNIA: Godzina 1:03 - przyjazd. Po ponad 6 dobach (dokładnie 147 godzinach i 38 minutach) wysiadamy. Przestawiamy zegarki o 7 godzin i mamy piękny poranek!



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ruszyła maszyna po szynach ospale... Życzę miłej podróży, a może powinnam napisać: "Na zdrowie!" albo "No to siup" Dajcie znać jak to tam w Rosji mówią jak piją :) Pozdrawim

Unknown pisze...

Pozwole sobie zaporzyczyc zdjecia, bo jako milosnik kolejnictwa jestem tematem zafascynowany, a ze jakosc i sposob ujecia tematu przez was jest rowniez bardzo interesujacy to jest to dodatkowy powod :)...Pieknie jak zwykle.Pozdrawiam...

Adrian Moczyński pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.