
Odwiedzamy wszystkie punkty, które każdy turysta powinien "zaliczyć" będąc tutaj, czyli Zakazane Miasto, Świątynię Nieba, itd. Stajemy na punkcie uznawanym przez Chińczyków za "absolutny środek Świata", łazimy po największym placu Świata i przeciskamy się przez tłumy najliczniejszej narodowości Świata. A gdy nam się nudzą te naj... naj... to zapuszczamy się zaledwie 100 metrów dalej i szczeny nam opadają jak minimalistycznie potrafią żyć Chińczycy. Fryzjerka farbowanie włosów robi przed salonem na chodniku, bo w nim jest za ciasno. Jakiś facet ma "mieszkanie" w metrze sześciennym złożonym z dykt - ma nawet drzwi wejściowe. Pranie wisi na sznurku rozwieszonym od latarni do latarni na ulicy. Świetnie to wszystko wygląda.
P.S. Przekraczanie ulicy. Jestem w tym lepsza od Piotrka, ale obydwoje jesteśmy daleko za Chińczykami. Światło zielone i czerwone jest tu czysto symboliczne i nie ma znaczenia praktycznego w ogóle! Teoretycznie obowiązuje ruch prawostronny, ale nie zawsze. Jedyną zasadą, która funkcjonuje jest: większy ma pierwszeństwo, czyli ciężarówki i autobusy w ogóle nie hamują; osobowe czasem, ale rzadko; rowery najczęściej; a ludzie przenikają jak chcą pomiędzy tymi wszystkimi pojazdami. Wygląda to dokładnie, jak ta stara gra komputerowa, gdzie żabką trzeba przekroczyć ulicę (tyle, że żabek jest kilkaset tysięcy :). Naszym chytrym sposobem jest ustawienie się bliziutko jakichś Chińczyków i stanie się ich "cieniem", podczas przekraczania. W razie czego mamy nadzieję, że coś "palnie" najpierw w nich i siła uderzenia w nas będzie mniejsza :)